top of page

Liczba prosumentów w Polsce znacząco rośnie od kilku lat. Okazuje się, że wielu inwestorów popełnia pewien błąd, który może być dla nich kosztowny. Zdaniem eksperta 90 proc. Polaków ma źle zamontowane panele fotowoltaiczne.




Krzysztof Dorynek z firmy Znshine Solar, w rozmowie z Onetem, ostrzegał przed niebezpieczeństwem dla inwestorów. Jego zdaniem, obecna sytuacja na rynku fotowoltaiki nie wygląda najlepiej. Wskazuje on, że moduły fotowoltaiczne powinny być montowane w odległości 10 centymetrów od dachu. Większość dostępnych na naszym rynku konstrukcji pozwala na uzyskanie około 5 centymetrów odstępu od dachu. W efekcie tego, około 90 procent Polaków ma niepoprawnie zainstalowane panele fotowoltaiczne. Nie tylko może to utrudniać realizację gwarancji i uzyskanie odszkodowania od ubezpieczyciela, ale może to również przyczyniać się do powstawania pożarów.

Dorynek podkreśla, że elektryka nie jest dziedziną, w której można działać na skróty. Jako przykład Stany Zjednoczone, gdzie przepisy przeciwpożarowe dotyczące fotowoltaiki są znacznie bardziej rygorystyczne. Mówi on, że źle wykonane połączenia lub wady fabryczne różnych produktów, mogą powodować nagrzewanie się elementów instalacji elektrycznej, a to z kolei może prowadzić do pożarów. W Stanach Zjednoczonych zwraca się szczególną uwagę na odpowiednie odstępy między poszczególnymi elementami instalacji, a także unika się stosowania materiałów łatwopalnych.




Ryzyko pożaru fotowoltaiki

- W Kalifornii nie można instalować modułów klasy palności C, czyli 99 proc. tego, co jest montowane w Polsce. Dla porównania, moduły klasy A są wykonane w całości ze szkła i kable powinno się do nich montować na metalowe zapinki, a nie na plastikowe trytytki. Trytytka może się stopić, a wtedy kabel spadnie na powierzchnię palną i nieszczęście gotowe. Amerykanie bardzo dobrze to sobie opracowali. Nie ma możliwości zapalenia się instalacji wykonanej z produktów niepalnych (moduły klasy A, metalowe zapinki), której konstrukcja zapewnia odpowiednią odległość od powierzchni palnej. U nas często kładzie się moduły plastikowe praktycznie bezpośrednio na blachę trapezową, która jeszcze do tego bywa powlekana powlekana polipropylenem, w takim przypadku wystarczy dosłownie jedna iskra i zaraz wszystko się pali - mówi Krzysztof Dorynek

Branża fotowoltaiczna od dawna sygnalizuje, że polskie przepisy dotyczące fotowoltaiki są niejasne. Co jakiś czas dochodzi do nowelizacji, które tylko pogłębiają chaos w branży, a instalacje nadal nie stają się bardziej bezpieczne. Klienci nie chcą płacić więcej, a stosowanie materiałów bezpiecznych niewątpliwie wiąże się z podniesieniem ceny instalacji. Ponadto klienci nie zawsze wiedzą o innych rozwiązaniach lub nawet nie mają możliwości ich wyboru.

Autor:

KarolKołtowski

 
 
 

Zaczęło się. Wyłączają część paneli słonecznych. Co się dzieje?

Trzecia interwencja dotycząca energii z OZE w tym miesiącu to dopiero zwiastun. Wchodzimy we wrażliwy okres dla sieci energetycznej. Ryzyko wyłączeń elektrowni fotowoltaicznych rośnie. Krajowy operator przyznaje, że okresy z nadwyżkami energii mogą zdarzać się częściej. Prosumenci mogą jednak spać spokojnie.

W środowe południe energia wyprodukowana przez elektrownie fotowoltaiczne pokrywała połowę zapotrzebowania kraju i przebijała produkcję z elektrowni cieplnych zasilanych głównie z węgla i gazu. Z punktu widzenia transformacji energetycznej to dobra informacja.

Są też jednak minusy tej sytuacji. Szybko rosnący udział energii ze słońca przy wciąż pracujących z mocą elektrowniach cieplnych może prowadzić do skoków produkcji i nadwyżek mocy w całym systemie.



Polskie Sieci Energetyczne tylko w tym miesiącu już trzy razy musiały interweniować, wprowadzając redukcję fotowoltaicznych źródeł energii, czyli polecić wyłączenie części elektrowni fotowoltaicznych. Ostatnie takie wyłączenie nastąpiło w miniony wtorek.

Podkreślmy - wyłączenie dotyczy elektrowni fotowoltaicznych, a nie prywatnych mikroinstalacji.

Dlaczego w ogóle do tego dochodzi? Polskie Sieci Energetyczne (PSE), które zarządzają systemem przesyłania energii elektrycznej w kraju, tłumaczą, że powstała nadwyżka i nie było odbiorców na całą produkowaną energię.

Do takich sytuacji dochodzi, gdy jednocześnie występuje stosunkowo niskie zapotrzebowanie na energię oraz są dobre warunki dla pracy odnawialnych źródeł energii (wysoka wietrzność i duże nasłonecznienie) - informują PSE w komentarzu dla money.pl.

Wrażliwy okres. Wyłączeń będzie więcej

Rozpoczynająca się wiosna i jesień to czas szczególnie trudny dla sieci energetycznych. Temperatury w tym okresie się wahają, więc w systemie wciąż muszą pracować elektrownie cieplne, które go stabilizują.

Jednocześnie przybywa słonecznych dni, które zwiększają wytwarzanie energii z fotowoltaiki. I to drastycznie. Jeśli do tego dojdzie większa wietrzność, nadprodukcja z OZE może doprowadzić system do granic wytrzymałości. Właśnie wtedy konieczna jest interwencja krajowego operatora, czyli PSE.



Ograniczeń produkcji dużych farm fotowoltaicznych z powodu nadmiaru energii w całym krajowym systemie można spodziewać się głównie wiosną i jesienią, bo wtedy nakłada nam się wysoka produkcja z wiatru, słońca i elektrociepłowni, przy jednoczesnym spadku zużycia. To w kwietniu ubiegłego roku PSE ogłosiła 'zagrożenie dla systemu' z powodu spodziewanego nadmiaru produkcji - przypomina w rozmowie z money.pl Bartłomiej Derski, ekspert portalu WysokieNapiecie.pl.

Faktycznie, 21 kwietnia 2023 roku PSE odnotowały rekordowy poziom generacji z elektrowni fotowoltaicznych na poziomie 8,4 GW i w trybie interwencyjnym nakazały redukcję generacji nie tylko w konwencjonalnych elektrowniach, ale też fotowoltaicznych.

Ogłoszenie stanu "zagrożenia dla systemu" to jednak wyjątkowy przypadek. Są sposoby, by go uniknąć. PSE zapewniają, że podejmują kroki, by rozdysponować naprodukowaną energię, a w razie potrzeby redukować produkcję.

Kiedy konieczna jest interwencja

Żeby zagospodarować nadmiar energii, w pierwszej kolejności wykorzystywane są elektrownie szczytowo-pompowe, które działają jak magazyny energii - wyjaśnia nam spółka.

Jeżeli nadal jest jej za dużo w krajowym systemie, PSE wydają polecenie zmniejszenia produkcji energii elektrycznej w elektrowniach węglowych i gazowych. Jednak nie można ich całkowicie wyłączyć m.in. ze względu na tzw. minima techniczne. Chodzi o to, że każda elektrownia ma pewien minimalny poziom mocy, z którą może pracować. Poniżej tego poziomu musi się wyłączyć, a ponowne uruchomienie trwa dość długo.

Jednocześnie te elektrownie są potrzebne w czasie wieczornego szczytu zapotrzebowania, gdy nie ma już generacji PV (fotowoltaika - przyp. red.). Dlatego muszą pozostać włączone. Elektrownie na gaz czy węgiel muszą także pracować, by utrzymać odpowiednie parametry pracy systemu, w tym częstotliwość czy napięcia w sieci. To nie jest polska specyfika - tak jest w każdym systemie - odpowiada na nasze pytania PSE.

Jeśli to wciąż za mało, nadwyżkę wyprodukowanej energii Polska może sprzedać za granicę. Dzięki połączeniom transgranicznym. To tzw. eksport awaryjny, czyli uzgodniona z operatorami innych państw pomoc, w ramach której interwencyjnie sprzedawane są nadwyżki energii.

Jednak jak podkreślają PSE, nie zawsze można sięgnąć po to rozwiązanie, bo nasi sąsiedzi także mają nadwyżki energii, a często mają też podobną pogodę do naszej.

Dopiero gdy te kroki okażą się niewystarczające, polecana jest redukcja generacji OZE.

Dotychczas żadna z poleconych przez PSE redukcji nie dotyczyła prosumentów - podkreślają PSE.

Faktycznie prosumenci - a więc prywatne osoby, które dzięki użytkowaniu własnych stacji fotowoltaicznych produkują prąd i sami z niego korzystają, a dopiero nadwyżkę sprzedają do sieci - do tej pory byli chronieni.

Nawet podczas wspomnianego już ogłoszonego w 2023 roku rekordu, który skutkował ogłoszeniem stanu "zagrożenia dla systemu", PGE Dystrybucja potwierdziła wyłączenie elektrowni fotowoltaicznych podłączonych do sieci tego operatora, ale oszczędziła 1,2 mln obsługiwanych przez PGE prosumentów.



Jak wyjaśnia Bartłomiej Derski, wyłączenia prywatnych instalacji się zdarzają, ale w innych okolicznościach. Głównie latem, kiedy wysokie nasłonecznienie powoduje nagły wzrost napięcia w sieci obciążonej przez licznych prosumentów. Wówczas, gdy napięcie przekroczy 253 V, automatycznie powinny wyłączać się tzw. falowniki zabezpieczające prywatną instalację.

Odłączeń mikroinstalacji fotowoltaicznych z tego powodu, że zadziała to zabezpieczenie, z pewnością najwięcej będzie latem - potwierdza Derski.

Nie tylko problem sieci

Polskie Sieci Energetyczne przyznają, że wyłączenia przy rosnącym udziale OZE w sieci będą się pojawiać. Już dziś z odnawialnych źródeł produkujemy 27 GW energii, z czego 17 GW to energia słoneczna.

W ciągu ostatniego roku moc PV wzrosła o około 5 GW. Powoduje to, że okresy z nadwyżkami energii mogą zdarzać się częściej - przyznaje operator.

Czy konieczność zmniejszania produkcji energii z OZE to tylko Polska specyfika? Nie.

PSE wskazuje, że nie jest to "niczym niezwykłym w systemach o dużym udziale źródeł wiatrowych i fotowoltaicznych". Dochodzi do tego także w innych krajach, zwłaszcza w tych z systemami o dużym udziale OZE.

Przykładem są nasi południowi sąsiedzi. W Poniedziałek Wielkanocy 2023 roku, podczas największego szczytu generacji ze słońca, Czesi również zmuszeni byli do wyłączeń.

"Republika Czeska nie jest gotowa na boom odnawialnych źródeł energii, ponieważ nie ma odpowiedniej zdolności magazynowania" - komentował wówczas na łamach "Seznam Zprávy" dyrektor Czeskiego Stowarzyszenia Solarnego Jan Kacmar.

Jak argumentuje polski operator, "dotychczasowe redukcje nie są jednak związane ze stanem sieci przesyłowej".

O problemach polskich sieci w swoim raporcie pisała NIK. "Blisko połowa linii ma ponad 30 lat, jakość przesyłanej energii jest coraz niższa, modernizacja sieci kuleje" - alarmowała Najwyższa Izba Kontroli. W money.pl również pisaliśmy o niewydolności sieci i konieczności poprawy ich przepustowości.

Inwestycje w sieci są oczywiście potrzebne, ale nie rozwiążą one problemu nadwyżek - podkreślają tymczasem PSE.



Co zatem pomoże? Jak przekonuje operator, kluczowe są inwestycje w różne formy magazynowania energii, jak również odmrożenie cen, co mogłoby wpłynąć na rynkowe reagowanie na podaż i popyt energii elektrycznej. Ważne są także różne formy zagospodarowania nadwyżek energii pochodzących z OZE, jak choćby magazyny ciepła i pompy ciepła w sieci ciepłowniczej.

Przemysław Ciszak, dziennikarz money.pl

 
 
 

Zaktualizowano: 26 mar 2024

Co się bardziej opłaca: gotowanie na płycie gazowej czy indukcyjnej?

Odpowiedź może zaskoczyć

Inflacja maleje(2024), ale ceny wciąż rosną. Polacy szukają więc oszczędności, gdzie tylko się da. Jako że drożeją nie tylko produkty spożywcze, ale i prąd elektryczny, pojawia się pytanie: na czym najtaniej gotować? Wyjaśniamy.

W kuchni spędzamy sporą część życia. Przygotowujemy posiłki, korzystając z kuchenki elektrycznej, gazowej lub indukcyjnej. Każda z nich różni się m.in. ceną, szybkością nagrzania czy zużyciem energii. Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki, postanowiliśmy przeanalizować, która opcja najbardziej się opłaca na dłuższą metę.

Kuchenka gazowa kontra indukcyjna. Na czym najtaniej gotować?



Jeszcze do niedawna w większości polskich domów królowały płyty gazowe. Posiadanie jej ma bez wątpienia swoje wady i zalety. Zacznijmy od zalet. Płyta gazowa jest zwykle tańsza od tej indukcyjnej - kupimy ją już za kilkaset złotych. Istnieje obecnie duży wybór modeli, które dają możliwość np. postawienia na palniku naczynia żaroodpornego. Kolejną zaletą korzystania z gazu są niskie koszty eksploatacji. Gaz jest niewątpliwie tańszy od prądu. Przechodząc jednak do minusów, należałoby wspomnieć o niższej wydajności energetycznej. Ponadto część gazu zużywanego podczas gotowania zwyczajnie się ulatnia. Według wyliczeń ekspertów marnuje się nawet 50 proc. surowca.

Płyty indukcyjne z kolei stanowią droższą inwestycję niż kuchenka gazowa. Ich cena w sklepie ze sprzętem AGD to koszt od tysiąca złotych wzwyż. Droższe są również akcesoria kuchenne, np. specjalne garnki, które można postawić na indukcji. Nie można też nie wspomnieć o wyższych kosztach eksploatacji. Z drugiej strony jednak, kuchenka indukcyjna zapewnia niższe zużycie energii oraz wysoką wydajność energetyczną. Płyta nagrzewa się niemal błyskawicznie, a na dodatek tylko w miejscu, gdzie stawiamy garnek czy patelnię. Indukcja zapewnia dzięki temu krótszy czas gotowania.

Estetyka, bezpieczeństwo, czyszczenie - te kryteria też mają znaczenie.


Oprócz ceny samego urządzenia i kosztów jego użytkowania warto też wziąć pod uwagę inne elementy. Nie da się ukryć, że kuchenkę - czy to gazową, czy indukcyjną, należy regularnie czyścić. Najmniej problemowa w tym zakresie jest płyta na prąd elektryczny. Wystarczy bowiem przetrzeć ją szmatką nasączoną specjalnym płynem, i gotowe. Nie trzeba też czekać, aż palniki ostygną - dzieje się to od razu po wyłączeniu. Kolejną istotną kwestią jest bezpieczeństwo. Korzystanie z płyt gazowych niesie za sobą ryzyko poparzenia. Pod palnikami gazowymi jest prawdziwy ogień, który w niesprzyjających okolicznościach może spowodować szkody. Bezpieczniejszą opcją w tym wypadku, zwłaszcza jeśli w domu są dzieci, jest kuchenka indukcyjna.


Induckja lub gaz do wyboru
Gaz czy indukcja pytanie stawiane od dekad

Ostatnim kryterium, dla większości osób prawdopodobnie najmniej ważnym, jest wygląd kuchenki. Jeśli komuś zależy na estetycznym, bardzo nowoczesnym designie - powinien wybrać płytę indukcyjną. Miłośnicy klasycznego wystroju raczej będą się skłaniać ku opcji gazowej. Ostateczna decyzja powinna uwzględniać wszystkie czynniki, które są istotne dla danego gospodarstwa domowego. W zależności od parametrów, na jakich nam zależy, koszt może się różnić. Warto jednak wziąć pod uwagę kolejne podwyżki, m.in. cen prądu, które niebawem mogą czekać Polaków.

autor: Joanna Ratajczak


Podobni Kuchneka gazowa jest szkodliwa

Profesor Rob Jackson, naukowiec z Uniwersytetu Stanforda, postanowił usunąć kuchenkę gazową z własnego domu. Decyzja ta była wynikiem badań, które przeprowadził wraz ze swoim zespołem. Ich wyniki zostały opublikowane w prestiżowym czasopiśmie "Environmental Science & Technology". Badania wykazały, że kuchenki gazowe emitują szkodliwe substancje.

Zespół naukowców pod kierownictwem profesora Jacksona odkrył, że podczas pracy kuchenki gazowe uwalniają alarmujące ilości benzenu. Benzen to substancja chemiczna, która może prowadzić do rozwoju białaczki i innych nowotworów krwi w naszym organizmie. Badania wykazały, że benzen dostaje się do organizmu biernego palacza również podczas wdychania dymu papierosowego. Jednak stężenie, które może być wywołane przez kuchenki gazowe, jest znacznie wyższe.

Profesor Jackson był przerażony wynikami swoich badań. "Obserwowanie, jak stężenie zanieczyszczeń rośnie tak szybko w moim własnym domu i myślenie o tym, jak dzieje się to dzień po dniu, było motywacją do zmiany" - wyznał naukowiec podczas rozmowy z mediami. To właśnie te badania skłoniły go do usunięcia kuchenki gazowej z własnego domu.

Benzen jest produktem spalania i powstaje w płomieniach. Jesteśmy często narażeni na jego działanie poprzez ekspozycję na dym tytoniowy, pożary lasów czy zwykły smog. Niestety, jest to jeden z najmocniejszych czynników rakotwórczych obecnych w powietrzu.

W ramach badań przeprowadzonych przez zespół profesora Jacksona, zbadano 87 domów w Kalifornii i Kolorado, w których korzysta się z kuchenek na gaz i propan. W około 30 proc. przypadków emisja benzenu z palnika gazowego ustawionego na wysoką temperaturę lub gazowego piekarnika ustawionego na 180 stopni Celsjusza, powodowała wyższe stężenie benzenu w powietrzu niż to, które wdycha bierny palacz.

Badania przeprowadzone w czerwcu 2023 roku wykazały, że skażenie benzenem nie ograniczało się tylko do kuchni. Gaz przenosił się również do innych pomieszczeń, w tym do sypialni. W pomieszczeniach słabo wentylowanych, niezdrowe stężenie benzenu utrzymywało się przez wiele godzin, nawet po wyłączeniu kuchenki gazowej.

Wyniki badań wykazały również, że wiek lub marka kuchenki nie miały znaczącego wpływu na ilość wytwarzanego benzenu. Dobrze działająca wentylacja pozwalała na zmniejszenie ekspozycji na benzen, jednak nie wszystkie okapy kuchenne były równie skuteczne w jego usuwaniu. Niektóre modele okapów zamiast wyprowadzać gazy na zewnątrz, recyrkulowały skażone powietrze, zwracając je do domu.

Wyniki tych badań są argumentem dla działaczy, którzy domagają się wycofania instalacji gazowych z budynków. Kuchenki elektryczne produkują od 10 do 25 razy mniej benzenu niż ich odpowiedniki na gaz ziemny czy propan. Kuchenki indukcyjne nie emitują benzenu wcale. Wcześniejsze badania wykazały, że korzystanie z kuchenek gazowych jest przyczyną blisko 13 proc. przypadków astmy dziecięcej w USA.

zródło:tech.wp.pl

 
 
 
bottom of page